Przejazd musi być
przywrócony
Mieszkańcy
Załęża zebrali ponad 400 podpisów przeciwko decyzji PKP
Na
nic zdały się prośby mieszkańców i władz miasta. W
minioną sobotę Polskie Koleje Państwowe zamknęły
przejazd kolejowy przy ul. Załęskiej. Kolej tłumaczy swą
decyzję brakiem pieniędzy na etaty dla dróżników.
Mieszkańcy osiedla Załęże protestują.

- Zebraliśmy w niedzielę ponad 400 podpisów przeciwko
decyzji kolei - mówi Tadeusz Dudek, przewodniczący Rady
Osiedla Załęże. - Nasz protest trafił do Zakładu Linii
Kolejowych, prezydenta oraz przewodniczącego Rady
Miasta. Domagamy się powrotu do stanu poprzedniego.
Czujemy się oszukani, bo w 2006 roku obiecano nam, że do
czasu budowy przejścia podziemnego lub zainstalowania
automatycznej sygnalizacji przejazd nie będzie zamknięty
- stwierdza z goryczą.

Dowiedzieli się z gazety

O planach PKP mieszkańcy dowiedzieli się z czwartkowych
Super Nowości. Nic nie dały rozmowy z koleją, prowadzone
przez nich i władze miasta jeszcze w piątek. W sobotę
przejazd zamknięto. Samochody i autobusy MPK muszą
jeździć wiaduktem, nadkładając 1,5 km drogi. To samo
dotyczy furmanek i ciągników, a nawet osób prowadzących
zwierzęta gospodarskie. Część mieszkańców Pobitna ma
swoje pola właśnie na Załężu za torami.

- To ogromne utrudnienie dla pieszych - mówi
zdenerwowany Edward Nosal, członek miejscowej Rady
Osiedla, były radny Rzeszowa. - Niepełnosprawni
pensjonariusze Domu Pomocy Społecznej przy ul. Załęskiej
chodzili tędy do kościoła. Teraz będą musieli iść przez
wiadukt. Także do przystanku MPK mają 250 metrów dalej.

Istnieje obawa, że niektóre osoby będą ryzykować i
przechodzić "na dziko'' przez tory, ale wiadomo czym
może się to skończyć.

Odbijają piłeczkę

- Miasto nie potrafi dogadać się z koleją, a mieszkańcy
na tym cierpią - ocenia Nosal.

Kolej powołuje się na przepis, który pozwala likwidować
przejazdy w promieniu 3 km od nowo zbudowanego nad
torami wiaduktu. Ewentualne utrzymanie przejazdu PKP
warunkują pokryciem przez miasto kosztów budowy
automatycznej sygnalizacji, która zastąpi dróżnika. To
ok. 800 tys. zł.

- Sprawa jest otwarta - mówi Piotr Latawiec,
wiceprezydent Rzeszowa. - Będziemy rozmawiać z koleją.
Chcemy wiedzieć, czy rzeczywiście chodzi o przepis,
który zmusza do zamknięcia przejazdu, czy o pieniądze.

Próbowaliśmy wczoraj skontaktować się z
przedstawicielami PKP w Rzeszowie, ale bez skutku. Do
sprawy powrócimy.
Krzysztof Kuchata
Super Nowości, 3-04-2007
|