To
prawdopodobnie ostatni przejazd kolejowy w Polsce, w
którym nie ma prądu - mówi pan Czesław. Do strażnicy nr 4, na trasie z Lubaczowa w
stronę Oleszyc, pociąg jedzie cztery minuty. Pokonuje
prawie trzy kilometry. Zawsze czeka na niego dróżnik.
Obok strażnicy drogą przejeżdżają samochody. Bywa że
nocą zatrzyma się zaniepokojony kierowca. Dlaczego w
strażnicy jest ciemno? Coś się stało?
- Żarówka się zepsuła - zazwyczaj odpowiada dróżnik. Bo
trochę dziwnie jest mu tłumaczyć, że w strażnicy w ogóle
nie ma prądu.
Kilkanaście
pociągów dziennie
Czesław Nisztuk jest jednym z pięciu dróżników
pracujących w strażnicy nr 4. Przed laty robotę zaczynał
przy naprawie wagonów. Dróżnikiem został 18 lat temu.
- Choć nie było łatwo. Trzeba było dużo się uczyć, zdać
egzamin i przejść różne badania - wspomina.
Bo dróżnik musi mieć sokoli wzrok i bardzo dobry słuch.
Co kilka lat przechodzi też badania psychofizyczne.
Pan Czesław zapewnia, że bardzo lubi swój zawód. -
Marzyłem o takiej pracy, mimo że jest bardzo
odpowiedzialna.
Wcześniej pracował na magistrali, w strażnicach w Ostrowie i Przeworsku.
Tam jeździło po sto pociągów dziennie. - Nie było czasu
kanapki zjeść! - wspomina. - Teraz jest dużo spokojniej.
Dziesięć, piętnaście pociągów dziennie.
Przez te wszystkie lata wiele się działo.
Dróżnik opowiada, jak kierowcy łamali mu rogatki. -
Musiałem wzywać policję. Bo czasami ludzie nie
rozumieją, że z pociągiem nie ma żartów.
Jak w XIX wieku
W strażnicy nr 4 niewiele zmieniło się od powstania
linii Jarosław-Lubaczów, czyli od ponad 100 lat. Dróżnik
opuszcza rogatki przy pomocy korbki. Kiedy robi się
ciemno, na specjalnych podstawkach na przejeździe
zawiesza lampy naftowe. To one oświetlają kierowcom
przejazd.
Lampy naftowe są też wewnątrz strażnicy. Dokładnie
takie, jakie pamiętają nasze babcie.
- Dobrze świecą - zachwala Nisztuk. - Można bez problemu
przy nich pisać.
To ważne, bo każdy przejeżdżający pociąg musi zostać
odnotowany. Dróżnik zapisuje godzinę telefonu od
dyżurnego ruchu, moment opuszczenia rogatek i
przejechania pociągu.
Najcięższe są
noce
Dróżnik zawsze stara się przychodzić do pracy
wypoczęty, bo przy tak odpowiedzialnej robocie nie ma
prawa zasnąć. Zresztą w każdej chwili może się pojawić
niezapowiedziana kontrola. Najgorzej jest wytrzymać w
nocy przy lampie naftowej. Ale pan Czesław ma na to
sposób - wychodzi na zewnątrz.
- Trzeba mieć pewność, że się nie przegapi się pociągu.
Ale jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby pociąg mi
przejechał przy otwartych rogatkach - zapewnia.
Właśnie nadjeżdża pociąg. Dróżnik staje z chorągiewką w
ręce i patrzy, czy wszystko jest w porządku: czy
lokomotywa ma sprawne światła, czy drzwi nie są otwarte.
Jeśli coś zauważy, zaraz melduje.
Na szczęście ma połączenie ze swoimi sąsiadami -
dyżurnymi ruchu w Lubaczowie i Bobrówce. Bo do niego
dodzwonić się nie można.
Radio na baterie
Przed strażnicą rosną irysy. W środku skromnie ale
czysto i schludnie.
- Przydałoby się zrobić malowanie - mówi Nisztuk. -
Ściany szybko się brudzą, bo budynek ogrzewamy piecem
żarowym na węgiel.
Z dobrodziejstw cywilizacji dróżnik może posłuchać
radia, bo jest ono na baterie. Herbaty też się może
napić, bo w strażnicy jest mała turystyczna butla
gazowa. A kiedy jest gorąco, pije wodę mineralną. Jest
tak zimna, jakby dopiero co została wyciągnięta z
lodówki. Okazuje się, że pan Czesław schładza ją w
wodzie przyniesionej ze studni.
Tylko nafta się
sprawdza
Dyrekcja kolei próbowała ułatwić życie dróżnikom.
Kiedyś do strażnicy dostarczano akumulatory, ale się nie
sprawdzały. Innym razem zrezygnowano z rogatek i w tym
miejscu postawiono tylko znaki ostrzegawcze. Ale
dróżnicy wrócili, bo zwiększył się ruch samochodowy na
tej trasie. Poza tym kierowcy się domagali przywrócenia
rogatek.
Zamiast dróżnika
elektronika
Podłączenie prądu do strażnicy planowane jest od
kilkunastu lat. Ale wszystko rozbijało się o koszty.
Choć obok biegnie linia wysokiego napięcia, to byłyby
zbyt drogie zrobienie transformatora obniżającego
napięcie. Taniej wyjdzie przeciągnięcie około
3-kilometrowej linii.
Mieczysław Borowiec, dyrektor Zakładu Linii Kolejowych w
Rzeszowie, zapewnia, że niedługo wreszcie prąd dotrze do
tego przejazdu. - Już zostały ogłoszone przetargi.
Zostaną tam zrobione automatyczne, oświetlane
półrogatki. Będzie to kosztowało ok. 800 tys. złotych.
Wszystko więc wskazuje na to, że wkrótce w strażnicy nr
4 skończy się era dróżników. Co się z nimi stanie, kiedy
do przejazdu zostanie doprowadzony prąd?
- Zostaną przeniesieni na inne strażnice - odpowiada
dyrektor Borowiec.