Po wybuchu
na bocznicy kolejowej przy ul. Dojazd Staroniwa
okoliczni mieszkańcy boją się, że następnym razem
dojdzie do tragedii.
W nocy z poniedziałku na wtorek, tuż po północy,
nastąpił wybuch oparów gazów w cysternie kolejowej
stojącej na bocznicy.
To nie był samoczynny wybuch
Kiedy na miejsce przyjechali strażacy, przy
cysternie leżały plastikowe butelki. Do wybuchu doszło,
bo ktoś otworzył zawory spustowe w poszukiwaniu resztek
paliwa.
Eksplozja spowodowała wyrwanie włazu cysterny, ale ona
sama nie została uszkodzona. Strażacy schłodzili dwie
sąsiednie cysterny, żeby nie doszło do ich zapalenia.
- Spotkaliśmy się z zupełnym brakiem wyobraźni ludzi.
Materiały palne są zawsze niebezpieczne. Szczęście, że
nikomu nic się nie stało - mówi Marcin Betleja z Komendy
Wojewódzkiej Straży Pożarnej w Rzeszowie. Policja
zabezpieczyła ślady, trwa ustalanie sprawców.
Mieszkańcy się boją
Wczoraj do Nowin zadzwonił Czytelnik, który mieszka
niedaleko bocznicy kolejowej.
- Tam mogło dojść do naprawdę dużego wybuchu. A przecież
to nie jest jakieś odludzie, tylko środek miasta.
Dlatego nie rozumiem, jak takie cysterny mogą być
niestrzeżone. Rzadko widuje się tam strażników - mówi.
Strażnicy nie mogą być wszędzie
Rafał Buczek, rzecznik prasowy Komendy Głównej
Straży Ochrony Kolei, tłumaczy, że SOK ochrania dany
towar w sytuacji, gdy zostaje jej to zgłoszone przez
przewoźnika. W tym przypadku takiego zgłoszenia nie
było.
- Jednak nawet jeżeli SOK nie ma takiego zlecenia, to
pilnuje cysterny, bo ma obowiązek zwracać uwagę na
wszystko, co znajduje się na terenie kolejowym -
zapewnia Buczek.
- Strażnicy są na Staroniwie w zasadzie codziennie. Ale
to nie jest duży węzeł kolejowy, szczególnie zagrożony
kradzieżami. Nie odnotowaliśmy kradzieży paliwa już od
kilku lat. Raczej mamy problemy ze złośliwym zrywaniem
plomb z wagonów - mówi Zdzisław Węgrzyn, komendant SOK w
Rzeszowie.